Wizja Jezusa w obliczu choroby
Na początku 1974 roku pracowałem na wydziale chirurgii w Mercy Hospital w Benton Harbor w stanie Michigan, studiując zaocznie na Andrews University.
We wtorek, 5 lutego, nagle zaczęła boleć mnie głowa. Był to silny ból. Jednocześnie straciłem wzrok i kontrolę nad ciałem. Okazało się, że powodem było pęknięcie naczyń krwionośnych w mózgu.
W środę zrobiono mi angiogram. Dr Kasul U. przyszedł do mnie z wynikami. Powiedział, że pęknięcie naczyń wystąpiło w tej części mózgu, z którą chirurdzy dotąd nie odnosili sukcesu. Przeprowadzono 14 prób w podobnych przypadkach. Wszystkie zakończyły się śmiercią. Powiedział, że może podjąć się operacji, jeśli podpiszę zgodę, ale nie daje mi więcej, niż 15% szansy przeżycia. Powiedziałem, że się zgadzam.
W środę wieczorem, gdy przebywałem na oddziale intensywnej terapii, modliłem się - nie była to modlitwa, jaką kieruje się do Boga tuż przed śmiercią - po prostu rozmawiałem z Bogiem. Gdy tak modliłem się, nagle w sali zniknął sufit i zobaczyłem chmury. Wśród nich był balkon, a na nim stał Jezus Chrystus. Spoglądał na mnie z miłością i współczuciem w oczach. Wiedziałem, że wszystko będzie dobrze, bo jeśli umrę, to obudzę się w ramionach Jezusa, a jeśli przeżyję, to będę Mu służył.
W czwartek rano, 7 lutego 1974 roku, leżałem na stole operacyjnym w szpitalu, w mieście St. Joseph w stanie Michigan. Przewieziono mnie do tego szpitala, ponieważ dysponował lepszym sprzętem neurologicznym. Po ośmiu godzinach byłem pierwszą osobą, która przeżyła taki zabieg.
Następnego dnia dr Kasul U. przyszedł do mnie ze specjalistą od problemów z wymową. Podczas operacji chirurg dokonał nacięcia w miejscu mózgu, które jest odpowiedzialne za ośrodek mowy. Był przekonany, że jeśli przeżyję operację, będę miał problemy z mową. Zapytał:
- Jak się czujesz?
Bez żadnych problemów odpowiedziałem:
- Dobrze, tylko ten bandaż mnie za mocno uciska.
Obaj byli zaszokowani.
- Wydaje mi się, że obędziemy się bez twojej pomocy - chirurg powiedział do swego kolegi.
Już dwa dni po operacji mogłem chodzić. Pięć dni po zabiegu byłem w domu, a po siedmiu dniach brałem udział w zajęciach na Andrews University.
To jednak nie był koniec. Sześć tygodni po operacji okazało się, że wciąż był problem z moimi naczyniami krwionośnymi.
W związku z tym, że moja żona pracowała jako pielęgniarka w U.A.Army, przewieziono mnie do wojskowego centrum medycznego w Fort Sam Houston w Teksasie. Kolejne badanie wykazało, że pierwsza diagnoza nie była w pełni właściwa. Problemem była dysfunkcja naczyniowo tętnicza, wymagająca skomplikowanego zabiegu.
Pierwszego maja 1974 roku ponownie znalazłem się na stole operacyjnym. Chirurg musiał usunąć z mojego mózgu tkankę wielkości piłeczki golfowej. Natychmiast po operacji zrobiono mi kolejne badanie. Przeciek został zahamowany, ale za to tuż pod tkanką okalającą mózg powstała duża bańka powietrzna. Znowu trafiłem na stół operacyjny. Lekarz dokonał nacięcia na mojej prawej skroni i wywiercono mały otwór w czaszce. Oprócz tego wykonano małe nacięcie z tyłu głowy.
Kiedy obudziłem się, byłem zupełnie sparaliżowany. Dopiero po kilku miesiącach odzyskałem kontrolę nad ciałem. Najpierw mogłem poruszać rękami, a potem prawą nogą.
Wypisano mnie ze szpitala do domu, ale trzy razy w tygodniu musiałem jeździć na zabiegi fizykoterapeutyczne. Moje ciało stawało się coraz silniejsze, za wyjątkiem lewej nogi, której nie pomagała żadna terapia.
Pewnego ranka, będąc w głębokiej depresji, upadłem na kolana i zacząłem się modlić: "Panie, uzdrów mnie". Zaraz potem podniosłem się i zająłem moimi codziennymi sprawami. I nagle zdałem sobie sprawę, że używam lewej nogi. Ponownie uklęknąłem i podziękowałem Bogu za cud, jaki mnie spotkał.
Jeszcze tego samego dnia poszedłem na salę ćwiczeń terapeutycznych. Byłem tak podekscytowany, że dosłownie tam wbiegłem. Wszyscy pacjenci przerwali swe zajęcia, spoglądając na mnie. Mój terapeuta podszedł do mnie i zapytał zdumiony:
- Co się stało?!
- Modliłem się - odpowiedziałem.
- Z tego co widzę, nie potrzebujesz już mojej pomocy. Masz znacznie lepszego terapeutę niż ja! - odrzekł.
Wciąż odczuwam nieznaczne osłabienie w lewej nodze, ale to nic poważnego. Poza tym nie mam bólów, nie biorę żadnych leków, nie mam żadnych napadów. Moje EEG jest w normie. Jestem żywym dowodem, że Bóg wciąż dokonuje cudów!
wiele osób, włącznie z moim tatą, uwierzyło w Boga, dzięki temu zdarzeniu.
Dennis C. z Clayton, stan Wisconsin (USA)
We wtorek, 5 lutego, nagle zaczęła boleć mnie głowa. Był to silny ból. Jednocześnie straciłem wzrok i kontrolę nad ciałem. Okazało się, że powodem było pęknięcie naczyń krwionośnych w mózgu.
W środę zrobiono mi angiogram. Dr Kasul U. przyszedł do mnie z wynikami. Powiedział, że pęknięcie naczyń wystąpiło w tej części mózgu, z którą chirurdzy dotąd nie odnosili sukcesu. Przeprowadzono 14 prób w podobnych przypadkach. Wszystkie zakończyły się śmiercią. Powiedział, że może podjąć się operacji, jeśli podpiszę zgodę, ale nie daje mi więcej, niż 15% szansy przeżycia. Powiedziałem, że się zgadzam.
W środę wieczorem, gdy przebywałem na oddziale intensywnej terapii, modliłem się - nie była to modlitwa, jaką kieruje się do Boga tuż przed śmiercią - po prostu rozmawiałem z Bogiem. Gdy tak modliłem się, nagle w sali zniknął sufit i zobaczyłem chmury. Wśród nich był balkon, a na nim stał Jezus Chrystus. Spoglądał na mnie z miłością i współczuciem w oczach. Wiedziałem, że wszystko będzie dobrze, bo jeśli umrę, to obudzę się w ramionach Jezusa, a jeśli przeżyję, to będę Mu służył.
W czwartek rano, 7 lutego 1974 roku, leżałem na stole operacyjnym w szpitalu, w mieście St. Joseph w stanie Michigan. Przewieziono mnie do tego szpitala, ponieważ dysponował lepszym sprzętem neurologicznym. Po ośmiu godzinach byłem pierwszą osobą, która przeżyła taki zabieg.
Następnego dnia dr Kasul U. przyszedł do mnie ze specjalistą od problemów z wymową. Podczas operacji chirurg dokonał nacięcia w miejscu mózgu, które jest odpowiedzialne za ośrodek mowy. Był przekonany, że jeśli przeżyję operację, będę miał problemy z mową. Zapytał:
- Jak się czujesz?
Bez żadnych problemów odpowiedziałem:
- Dobrze, tylko ten bandaż mnie za mocno uciska.
Obaj byli zaszokowani.
- Wydaje mi się, że obędziemy się bez twojej pomocy - chirurg powiedział do swego kolegi.
Już dwa dni po operacji mogłem chodzić. Pięć dni po zabiegu byłem w domu, a po siedmiu dniach brałem udział w zajęciach na Andrews University.
To jednak nie był koniec. Sześć tygodni po operacji okazało się, że wciąż był problem z moimi naczyniami krwionośnymi.
W związku z tym, że moja żona pracowała jako pielęgniarka w U.A.Army, przewieziono mnie do wojskowego centrum medycznego w Fort Sam Houston w Teksasie. Kolejne badanie wykazało, że pierwsza diagnoza nie była w pełni właściwa. Problemem była dysfunkcja naczyniowo tętnicza, wymagająca skomplikowanego zabiegu.
Pierwszego maja 1974 roku ponownie znalazłem się na stole operacyjnym. Chirurg musiał usunąć z mojego mózgu tkankę wielkości piłeczki golfowej. Natychmiast po operacji zrobiono mi kolejne badanie. Przeciek został zahamowany, ale za to tuż pod tkanką okalającą mózg powstała duża bańka powietrzna. Znowu trafiłem na stół operacyjny. Lekarz dokonał nacięcia na mojej prawej skroni i wywiercono mały otwór w czaszce. Oprócz tego wykonano małe nacięcie z tyłu głowy.
Kiedy obudziłem się, byłem zupełnie sparaliżowany. Dopiero po kilku miesiącach odzyskałem kontrolę nad ciałem. Najpierw mogłem poruszać rękami, a potem prawą nogą.
Wypisano mnie ze szpitala do domu, ale trzy razy w tygodniu musiałem jeździć na zabiegi fizykoterapeutyczne. Moje ciało stawało się coraz silniejsze, za wyjątkiem lewej nogi, której nie pomagała żadna terapia.
Pewnego ranka, będąc w głębokiej depresji, upadłem na kolana i zacząłem się modlić: "Panie, uzdrów mnie". Zaraz potem podniosłem się i zająłem moimi codziennymi sprawami. I nagle zdałem sobie sprawę, że używam lewej nogi. Ponownie uklęknąłem i podziękowałem Bogu za cud, jaki mnie spotkał.
Jeszcze tego samego dnia poszedłem na salę ćwiczeń terapeutycznych. Byłem tak podekscytowany, że dosłownie tam wbiegłem. Wszyscy pacjenci przerwali swe zajęcia, spoglądając na mnie. Mój terapeuta podszedł do mnie i zapytał zdumiony:
- Co się stało?!
- Modliłem się - odpowiedziałem.
- Z tego co widzę, nie potrzebujesz już mojej pomocy. Masz znacznie lepszego terapeutę niż ja! - odrzekł.
Wciąż odczuwam nieznaczne osłabienie w lewej nodze, ale to nic poważnego. Poza tym nie mam bólów, nie biorę żadnych leków, nie mam żadnych napadów. Moje EEG jest w normie. Jestem żywym dowodem, że Bóg wciąż dokonuje cudów!
wiele osób, włącznie z moim tatą, uwierzyło w Boga, dzięki temu zdarzeniu.
Dennis C. z Clayton, stan Wisconsin (USA)
4214
Podrozdziały: